Weekend 9.08 - 11.08.2013 spędziłam w Świeradowie - Zdrój. Plan był taki, żeby wypocząć i zrelaksować się, odpłynąć zupełnie. Częściowo się udało. Poniżej kilka szczegółów.
Góry Izerskie były mi zupełnie nieznane. Zazwyczaj na wycieczki wybierałam się w okolice Karpacza, Polanicy-Zdrój lub pobliskiej Ślęży. Usprawiedliwieniem może być fakt, że patrząc na mapę województwa, do Świeradowa jest jednak najdalej. Teraz biję się w pierś i obiecuję poprawę. Warto przejechać te kilkadziesiąt kilometrów dalej, bo na miejscu czeka sporo atrakcji.
Z Wrocławia mogliśmy (oczywiście nie byłam sama;)) wyjechać dopiero po pracy, więc na miejsce dojechaliśmy około 19tej. Głód dopadł nas okropny, więc stwierdziliśmy, że nie będziemy długo szukać i zajechaliśmy do pierwszej restauracji tuż przy wjeździe do Świeradowa - Zdrój. Była to pizzeria ze sporym wyborem past i innych dań. W środku wyglądała na bardzo elegancką i, jak na mój nos, pachniało drożyzną. Nos mnie zawiódł, bo ceny były całkiem przyzwoite. Zamówiliśmy pizzę z sosem bolońskim i czosnkiem. Była naprawdę pyszna. Cienkie ciasto z chrupiącymi brzegami, dobrze doprawione mięso, w sosie prawdziwe pomidory, a na wierzchu czosnek w plasterkach. Wszystko lekkie, świeże, aromatyczne. Polecam gorąco! Wieczorami ciężko znaleźć wolny stolik, co tylko potwierdza moje słowa.
Najważniejszą atrakcją, o jakiej chciałabym Wam powiedzieć są trasy rowerowe Singletrek, z których korzystaliśmy. Tras jest dużo i są zróżnicowane pod względem stopnia trudności. Na taką wycieczkę polecam Wam dobry rower i kask. My rowery mieliśmy ok, ale o kaskach nie pomyśleliśmy. Przypomnę, że zakładaliśmy zupełny relaks;) Poniżej mapka tras Singletrek pod Smrkiem.
A trasa wyglądała mniej więcej tak. To jest wjazd na szlak niebieski. Jedzie się praktycznie cały czas w lesie. Jest miły chłodek, nie przypieka słońce.
Jedyną rzeczą, która przysparzała nam trochę kłopotu, były kałuże. Dzień wcześniej padał bardzo silny deszcz i pozostawił gigantyczne kałuże. Trasa biegnie raz pod górkę, a raz w dół, więc każde zagłębienie było wypełnione wodą. Z początku zwalnialiśmy w obawie przed zachlapaniem, ale nasze priorytety szybko uległy zmianie. Przewartościowaliśmy błyskawicznie kilka rzeczy i wygrała frajda z bycia brudnym, mokrym, ale jakże szczęśliwym!
Rowery, którymi jeździliśmy były udostępnione przez hotel, w którym nocowaliśmy. Francuska technologia dała radę i nie zaliczyliśmy większych wpadek;) Jak widać błotko było bezlitosne także dla naszych rumaków.
A teraz moje ulubione zdjęcie. Nasze maksymalne zaangażowanie zostało uwiecznione. Niesamowite ile frajdy daje jazda na rowerze w takim miejscu. Czułam się tak beztrosko, zapomniałam o całym świecie, o sprawach, które wcześniej zalegały mi gdzieś tam z tyłu głowy. Może to wyboje skutecznie przetrząsnęły moją głową i problemy same z niej wypadły? W sumie to... nieważne:)
Nie ma wycieczki do Czech bez ukochanej Kofoli! Dla tych, którzy nie wiedzą co to jest, krótka notka informacyjna. Kofola to bezalkoholowy napój gazowany produkowany i dostępny tylko w Czechach i na Słowacji. Powstał w 1960 roku i do teraz jest głównym konkurentem Coca-Coli i Pepsi. Ciekawostką jest fakt, że w wielu miejscach w Czechach można napić się Kofoli w kuflu i z nalewaka. Mi osobiście bardziej smakuje niż Coca-cola, jest mniej słodka, bardziej orzeźwiająca i skutecznie gasi pragnienie. Jej smaku nie da się pomylić z żadnym innym napojem. Przypomina odrobinę Fritz-Kolę. Jak będziecie w Czechach lub na Słowacji, koniecznie jej spróbujcie! Zapewniam, że dokupicie w sklepie kilka butelek na zapas. Ja tak robię;)
Ciekawostka gastronomiczna z Novego Mesta pod Smrkem. Deser? Nie, to sałatka mieszana z serkiem, ale podana w pucharku do lodów. Jakie to czeskie:)
Kofola przynosiła orzeźwienie podczas naszej rowerowej wycieczki. Zboczyliśmy na chwilę z trasy i zajechaliśmy do Novego Mesta pod Smrkem.
Wyskoczyliśmy też na chwilę do centrum Świeradowa-Zdrój, do Domu Zdrojowego. Sam budynek jest zabytkowy i naprawdę piękny, ale bardzo zaniedbany. Całości przydałby się solidny remont. Lokale usługowo-handlowe zajęte są przez naprawdę różne branże. Nie dodaje to uroku całości... Chcieliśmy gdzieś usiąść, napić się kawy i zjeść ciacho. Kawiarnia Bohema w Domu Zdrojowym akurat była zamykana. O godzinie 18tej. Słabo jak na miejscowość uzdrowiskową. Na kawę pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby.
Jeszcze kilka informacji o hotelu, w którym byliśmy - Cottonina Villa & Mineral Spa. Pięknie położony obiekt składający się z kilku budynków. Przez jego teren przepływa rzeczka - bardzo malowniczo. Do dyspozycji gości jest basen, jacuzzi zewnętrzne, leżaczki, 3 sauny. Ważna rzecz dla mnie, czyli śniadania, były świetne. Różnorodne, świeże, duży wybór pieczywa, warzyw, owoców. Brakowało mi tylko małego ciasteczka do kawy.
Na terenie hotelu jest też Cotton Club, w którym można wieczorem wypić drinka czy piwko. Ceny jak na rynku we Wrocławiu. Do przełknięcia. Do centrum jest dość daleko, więc takie miejsce bardzo się przydaje. Zwłaszcza po dniu pełnym rowerowych aktywności.
To już koniec przygody w Świeradowie - Zdrój. Po drodze do Wrocławia zajechaliśmy jeszcze do Lubomierza. To tam były kręcone kultowe sceny z sagi o Kargulu i Pawlaku. Pamiętacie jak Pawlak szukał lekarza dla Manii, która rodziła, a znalazł weterynarza? To działo się właśnie na malutkim rynku w Lubomierzu. Jest tu też mini muzeum poświęcone tej kultowej trylogii.
Muzeum to tylko trzy pomieszczenia, ale można w nim znaleźć kilka przedmiotów pozostałych po kręceniu filmów. Jak np. rower wymieniony na kota.
W ostatniej sali wyświetlane są filmy. Jest mini widownia, więc można zaszyć się tu na dłuższy czas.
Ciekawostka. Co roku w tym małym mieście odbywa się Festiwal Komedii Polskiej.
I to już koniec relacji z weekendu. Mam nadzieję, że udało mi się skusić Was na odwiedzenie Gór Izerskich. Ja na pewno tam wrócę nie jeden raz. Tym razem z kaskiem:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz