czwartek, 29 sierpnia 2013

Pizza domowa jak od włoskiego pizzzaiolo!

Nie znam człowieka, który nie lubiłby pizzy. Jeśli tak twierdzi, to  nie jadł naprawdę dobrej!
W tym poście poznacie przepis na świetne ciasto, a dodatki to już Wasza sprawa. Ja wybrałam sos pomidorowy, mozarellę i salami. Wszystko posypane rukolą, którą uwielbiam!. 



Składniki (wystarczy na dwie pizze tej wielkości):
- 15g świeżych drożdży
- 250ml letniej wody
- szczypta cukru
- 1 łyżka oliwy z oliwek
- 400g mąki (przesianej)
- 1/2 łyżeczki soli

Wymieszać na gładko drożdże, cukier, oliwę i łyżeczkę mąki. Odstawić w ciepłe miejsce na 10-15minut.
Do miski wsypać mąkę, wymieszać ją z solą i delikatnie dolewać rozczyn. Wyrabiać ciasto, aż będzie gładkie i uformuje się kulka. Odstawić w ciepłe miejsce i przykryć mokrą ściereczką. Ja owijam dodatkowo ręcznikiem, wtedy jest mu bardzo ciepło:) Ciasto powinno podwoić swoją objętość przez minimum 1godzinę.
Po tym czasie zagnieść jeszcze raz ciasto (przez kilka minut). Uformować blaty. Piekarnik nagrzać do 200stopni. Ciasto posmarować sosem pomidorowym i ułożyć dowolne dodatki. Warto zostawić część sera na później i posypać całość pod koniec pieczenia.
Ciasto wstawić do piekarnika na 15 minut. Później dosypać resztę sera i jeszcze 3 - 5 minut.

Smacznego!



środa, 28 sierpnia 2013

Duża zmiana w małym przedpokoju.

Ponad pół roku temu zrobiłam generalny remont mieszkania. Dla szerszego kontekstu załączam Wam zdjęcia sprzed rewolucji.

Przed:

Po: 

Postawiłam na jasne kolory, ze sporą domieszką bieli. Jest tylko kilka mocnych akcentów kolorystycznych w łazience i kuchni. Przedpokój zostawiłam w odcieniach szarości i bieli, bo jest mały i wąski. Stwierdziłam, że poczekam aż oswoję się  z obecnymi kolorami i zastanowię nad ewentualnym dodaniem koloru.

Przed:

Po:


Decyzję przyśpieszył brud. Niestety farba, która miała być zmywalna, okazała się chłonącą każde zanieczyszczenie. W grę nie wchodziło nawet oparcie się ręką o ścianę, bo zostawały plamy. A zatem! Potrzebowałam czegoś zmywalnego, trwałego i kolorowego;) postawiłam na fototapetę zmywalną! Wzór - paseczki jest autorstwa biura projektowego Widawscy Studio, a wykonanie oczywiście www.dekoszop.pl. 
Nie wiem jak Wam się podoba, ale ja jestem bardzo zadowolona z efektu! Jest radośnie, ale nie przytłaczająco. 
Kolory nawiązują do palety kolorów CMYK. Ważne, żeby nie przesadzić z ilością kolorów i odcieni. Kolory można wybierać i zestawiać do woli:)
Ściana nie brudzi się tak intensywnie, a w razie potrzeby można bez problemu ją po prostu umyć:)

Niebawem kolejne posty z kuchnią i łazienką, które też przeszły sporą rewolucję:)





czwartek, 22 sierpnia 2013

Konfitura czy dżem? W każdym razie z jeżyn

Dostałam od mamy pudełeczko jeżyn. Było wielkości dużego opakowania lodów Grycan. Właściwie to było to pudełko po nich. W każdym razie ilość, jak na produkcję przetworów, niewielka. Dodam jeszcze, że wcześniej tylko raz w życiu robiłam powidła, sałatkę z ogórków i na tym koniec moich przygód z wekami.
Całe szczęście, że za dżem zabrałam się w Dniu, W Którym Wszystko Mi Wychodziło. I on też wyszedł pysznie! Wybaczcie mi chaotyczny przepis, bo kilka razy mieszałam, dosypywałam, wszystko powstawało w trakcie. Efekt mnie zaskoczył, bo udało mi się uzyskać idealną konsystencję i niesamowitą równowagę między słodkim kwaskowatym i wytrawnym smakiem. To wszystko zasługa jeżyn i ich cudownych właściwości...


Składniki: 
- opakowanie jeżyn - wielkości dużego opakowania Lodów Grycan:]
- 1/2 szkl. czerwonego wina (wytrawne delikatne lub półwytrawne)
- cukier brązowy - ja dałam 1- 2 czubate łyżki
- łyżka soku z cytryny

Do rondla, zasypać cukrem, sokiem z cytryny i gotować na wolnym ogniu. Jeżyny najpierw puszczają dużo soku, który odparuje. Po ok. 5 minutach wlać wino i dalej gotować, aż całość będzie miała konsystencję rozrzedzonego dżemu. Jeśli będzie za rzadkie lub za gęste, zawsze można dosypać cukru lub podlać winem.



Ja podeszłam do tego dżemu bardzo swobodnie, nie przejmując się konsystencją, a bardziej smakiem. I wyszło mi to na dobre. Wam też polecam;)


Na koniec gorący dżem przełożyć do wyparzonych słoiczków, zakręcić i obrócić do góry dnem.
Mi wyszło 5 mini słoiczków:) Idealne na prezent!


Pierś z kurczaka w kremowym sosie z estragonem, szafranem i serem Bursztyn/Stary Oleander

Pierś z kurczaka w sosie. Proste, banalne, a może prostackie? Może i tak, ale ten przepis może Was zaskoczyć. Wygląda niepozornie, ale uwierzcie mi, że zestawienie smaków to strzał w 10! Pewnie znacie to uczucie, kiedy nadchodzi taki dzień, w którym wszystko się udaje. Tramwaj spóźnia się o 30sekund i dzięki temu nie spóźnicie się do pracy, a w sklepie uda Wam się stanąć do bezproblemowej kolejki i, jakimś cudem, nie brakuje kodu na opakowaniu. Wszystko idzie gładko i jest cudownie. Ja miałam właśnie taki dzień, kiedy wymyślałam ten przepis.
Zachęcam Was do spróbowania i oceny.




Składniki:
- 1 duża pierś kurczaka pokrojona w kostkę
- 3/4szkl bulionu ze szczyptą szafranu
- 3/4szkl śmietany 18% i jogurtu naturalnego (proporcje 1:1)
- łyżeczka estragonu suszonego
- 2 ząbki czosnku pokrojonego w cienkie plasterki
- 1 większa szalotka pokrojona drobno
- 1/2 filiżanki startego sera (Bursztyn lub Stary Oleander z Biedronki;))
- oliwa z oliwek
- biały pieprz
- czarny świeżo mielony


Na patelni podsmażyć oliwę z szalotką, czosnkiem, estragonem i kurczakiem. Zaleć bulionem i gotować na małym ogniu przez kilka minut. Bulion częściowo odparuje. Dodać mieszkankę śmietany z jogurtem, gotujemy przez 5 - 8minut  aż sos lekko zgęstnieje. Na koniec dosypujemy ser. Trzeba mieszać aż się rozpuści i utworzy gęsty sos. Doprawiamy do smaku solą i białym pieprzem, a na koniec odrobinę świeżo mielonego czarnego pieprzu.

Wskazówka: w razie potrzeby można rozrzedzać sos bulionem lub zagęszczać śmietaną czy serem.

Podawać z makaronem lub ryżem. Świetnie smakowałby też z kaszą jęczmienną.

Smacznego!

 

niedziela, 18 sierpnia 2013

Weekend w Górach Izerskich. Polsko - czeskie wycieczki.

Weekend 9.08 - 11.08.2013 spędziłam w Świeradowie - Zdrój. Plan był taki, żeby wypocząć i zrelaksować się, odpłynąć zupełnie. Częściowo się udało. Poniżej kilka szczegółów. 

Góry Izerskie były  mi zupełnie nieznane. Zazwyczaj  na wycieczki wybierałam się w okolice Karpacza, Polanicy-Zdrój lub pobliskiej Ślęży. Usprawiedliwieniem może być fakt, że patrząc na mapę województwa, do Świeradowa jest jednak najdalej. Teraz biję się w pierś i obiecuję poprawę. Warto przejechać te kilkadziesiąt kilometrów dalej, bo na  miejscu czeka sporo atrakcji. 

Z Wrocławia mogliśmy (oczywiście nie byłam sama;)) wyjechać dopiero po pracy, więc na miejsce dojechaliśmy około 19tej. Głód dopadł nas okropny, więc stwierdziliśmy, że nie będziemy długo szukać i zajechaliśmy do pierwszej restauracji tuż przy wjeździe do Świeradowa - Zdrój. Była to pizzeria ze sporym wyborem past i innych dań. W środku wyglądała na bardzo elegancką i, jak na mój nos, pachniało drożyzną. Nos mnie zawiódł, bo ceny były całkiem przyzwoite. Zamówiliśmy pizzę z sosem bolońskim i czosnkiem. Była naprawdę pyszna. Cienkie ciasto z chrupiącymi brzegami, dobrze doprawione mięso, w sosie prawdziwe pomidory, a na wierzchu czosnek w plasterkach. Wszystko lekkie, świeże, aromatyczne. Polecam gorąco! Wieczorami ciężko znaleźć wolny stolik, co tylko potwierdza moje słowa.


Najważniejszą atrakcją, o jakiej chciałabym Wam powiedzieć są trasy rowerowe Singletrek, z których korzystaliśmy. Tras jest dużo i są zróżnicowane pod względem stopnia trudności. Na taką wycieczkę polecam Wam dobry rower i kask. My rowery mieliśmy ok, ale o kaskach nie pomyśleliśmy. Przypomnę, że zakładaliśmy zupełny relaks;) Poniżej mapka tras Singletrek pod Smrkiem. 


A trasa wyglądała mniej więcej tak. To jest wjazd na szlak niebieski. Jedzie się praktycznie cały czas w lesie. Jest miły chłodek, nie przypieka słońce. 


Jedyną rzeczą, która przysparzała nam trochę kłopotu, były kałuże. Dzień wcześniej padał bardzo silny deszcz i pozostawił gigantyczne kałuże. Trasa biegnie raz pod górkę, a raz w dół, więc każde zagłębienie było wypełnione wodą. Z początku zwalnialiśmy w obawie przed zachlapaniem, ale nasze priorytety szybko uległy zmianie. Przewartościowaliśmy błyskawicznie kilka rzeczy i wygrała frajda z bycia brudnym, mokrym, ale jakże szczęśliwym!


Rowery, którymi jeździliśmy były udostępnione przez hotel, w którym nocowaliśmy. Francuska technologia dała radę i nie zaliczyliśmy większych wpadek;) Jak widać błotko było bezlitosne także dla naszych rumaków.


A teraz moje ulubione zdjęcie. Nasze maksymalne zaangażowanie zostało uwiecznione. Niesamowite ile frajdy daje jazda na rowerze w takim miejscu. Czułam się tak beztrosko, zapomniałam o całym świecie, o sprawach, które wcześniej zalegały mi gdzieś tam z tyłu głowy. Może to wyboje skutecznie przetrząsnęły moją głową i problemy same z niej wypadły? W sumie to... nieważne:)


Nie ma wycieczki do Czech bez ukochanej Kofoli! Dla tych, którzy nie wiedzą co to jest, krótka notka informacyjna. Kofola to bezalkoholowy napój gazowany produkowany i dostępny tylko w Czechach i na Słowacji. Powstał w 1960 roku i do teraz jest głównym konkurentem Coca-Coli i Pepsi. Ciekawostką jest fakt, że w wielu miejscach w Czechach można napić się Kofoli w kuflu i z nalewaka. Mi osobiście bardziej smakuje niż Coca-cola, jest mniej słodka, bardziej orzeźwiająca i skutecznie gasi pragnienie. Jej smaku nie da się pomylić z żadnym innym napojem. Przypomina odrobinę Fritz-Kolę. Jak będziecie w Czechach lub na Słowacji, koniecznie jej spróbujcie! Zapewniam, że dokupicie w sklepie kilka butelek na zapas. Ja tak robię;)


Ciekawostka gastronomiczna z Novego Mesta pod Smrkem. Deser? Nie, to sałatka mieszana z serkiem, ale podana w pucharku do lodów. Jakie to czeskie:)


Kofola przynosiła orzeźwienie podczas naszej rowerowej wycieczki. Zboczyliśmy na chwilę z trasy i zajechaliśmy do Novego Mesta pod Smrkem.


Wyskoczyliśmy też na chwilę do centrum Świeradowa-Zdrój, do Domu Zdrojowego. Sam budynek jest zabytkowy i naprawdę piękny, ale bardzo zaniedbany. Całości przydałby się solidny remont. Lokale usługowo-handlowe zajęte są przez naprawdę różne branże. Nie dodaje to uroku całości... Chcieliśmy gdzieś usiąść, napić się kawy i zjeść ciacho. Kawiarnia Bohema w Domu Zdrojowym akurat była zamykana. O godzinie 18tej. Słabo jak na miejscowość uzdrowiskową. Na kawę pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby.


Jeszcze kilka informacji o hotelu, w którym byliśmy - Cottonina Villa & Mineral Spa. Pięknie położony obiekt składający się z kilku budynków. Przez jego teren przepływa rzeczka - bardzo malowniczo. Do dyspozycji gości jest basen, jacuzzi zewnętrzne, leżaczki, 3 sauny. Ważna rzecz dla mnie, czyli śniadania, były świetne. Różnorodne, świeże, duży wybór pieczywa, warzyw, owoców. Brakowało mi tylko małego ciasteczka do kawy. 


Na terenie hotelu jest też Cotton Club, w którym można wieczorem wypić drinka czy piwko. Ceny jak na rynku we Wrocławiu. Do przełknięcia. Do centrum jest dość daleko, więc takie miejsce bardzo się przydaje. Zwłaszcza po dniu pełnym rowerowych aktywności.


To już koniec przygody w Świeradowie - Zdrój. Po drodze do Wrocławia zajechaliśmy jeszcze do Lubomierza. To tam były kręcone kultowe sceny z sagi o Kargulu i Pawlaku. Pamiętacie jak Pawlak szukał lekarza dla Manii, która rodziła, a znalazł weterynarza? To działo się właśnie na malutkim rynku w Lubomierzu. Jest tu też mini muzeum poświęcone tej kultowej trylogii.


Muzeum to tylko trzy pomieszczenia, ale można w nim znaleźć kilka przedmiotów pozostałych po kręceniu filmów. Jak np. rower wymieniony na kota.


W ostatniej sali wyświetlane są filmy. Jest mini widownia, więc można zaszyć się tu na dłuższy czas.


Ciekawostka. Co roku w tym małym mieście odbywa się Festiwal Komedii Polskiej. 



I to już koniec relacji z weekendu. Mam nadzieję, że udało mi się skusić Was na odwiedzenie Gór Izerskich. Ja na pewno tam wrócę nie jeden raz. Tym razem z kaskiem:)

czwartek, 15 sierpnia 2013

Grillowana cukinia w ostrej marynacie.

Sezon grillowy jeszcze trwa, a ja mam już dość szaszłyków i kiełbasek. Potrzebowałam odpoczynku od mięsa, więc postawiłam na cukinię. W tej wersji lubię ją najbardziej. Jest bardzo aromatyczna i dobrze doprawiona. Ostrości dodaje papryczka i czosnek. Z resztą, zobaczcie sami!



Składniki:
- 1 średnia cukinia
- 1 mała papryczka chili
- 2 ząbki czosnku
- 1 łyżeczka suszonych ziół prowansalskich
- oliwa z oliwek aromatyzowana rozmarynem (może być normalna)
- sól
- kilka kropel soku z limonki

Cukinię przekroić wzdłuż. Miąższ nakroić w kratkę. A skórkę nakłuć wykałaczką. Dzięki temu nadmiar wody z cukini wycieknie. 


Do blendera wrzucić czosnek, papryczkę, zioła prowansalskie, sok z limonki i oliwa. Wszystko rozdrobnić i zmiksować. 


Nie piszę, ile powinno być oliwy, bo to wszystko zależy od tego, jaką chcecie mieć konsystencję. Ja wolę gęstą marynatę. Zawsze możecie wlać odrobinę i później rozcieńczyć. 
Teraz już pozostaje tylko posmarować cukinie i na grilla! Jeśli macie czas, to warto zostawić zamarynowane warzywo na jakiś czas aż wchłonie aromat. 
Cukinia przygotowana w ten sposób może być samodzielnym daniem, ale też dodatkiem do grillowanych mięs.


środa, 14 sierpnia 2013

Recenzja restauracji Dinette w Sky Tower we Wrocławiu




Wczoraj wybrałam się do restauracji Dinette. Mieści się w budynku Sky Tower na pierwszym piętrze. Byłam tam już kiedyś i bardzo miło wspominam tamtą wizytę. Wtedy skusiłam się na risotto z pęczaka z pesto, buraczkami i serem kozim. Idealne połączenie i świetne wykonanie. Próbowałam też kaczki robionej w technice sous-vide. Cudowna, soczysta, aromatyczna, bo podawana na mieszance warzyw świetnie doprawionych.
Poniżej zdjęcie zaczerpnięte ze strony Dinette. Wnętrze jest nieduże, ale jasne i dość przestronne. Stoliki sprytnie ustawione, a dzięki dużemu stołowi stojącemu na środku, może się zmieścić sporo osób. Bardzo podobały mi się lampy i połączenie prostych form, zimnych materiałów z ciepłym drewnem.


Warto wspomnieć o tym jak komponowane jest menu. Najważniejszą jego cechą jest zmienność. Od momentu powstania restauracji to już 11 wersja. Cudowna jest świadomość, że są ludzie, którym zależy na tym, żeby gotować ze świeżych, sezonowych produktów.
Karta jest krótka i rzeczowa, wszystko mieści się na kartoniku wielkości koperty DL.


Na obiad zawsze chodzę w towarzystwie, dzięki temu mogę spróbować dwóch dań. Tak też się stało tym razem. Pierwszy wybór padł na szaszłyki w aromatycznej przyprawie ras el hanout. To mieszanka curry, kolendry, kuminu, papryki, soli, pieprzu, szafranu, nasion kopru włoskiego i kilku innych opcjonalnych przypraw. Zapach jest nieziemski! Kurczak był świetny, bo delikatny w środku i intensywny na zewnątrz. Mięso soczyste. Do tego marchewka z ciecierzycą na ciepło - sprężyste - uwielbiam takie połączenie. Całość polana chłodnym sosem miętowym, który pasował tutaj idealnie. Były też rzodkiewki, do których nie przekonałam się. Nie chodzi o to, że ich nie lubię, bo jest wręcz przeciwnie. Chodzi tu raczej o zestawienie smaków. Ostrość ze skórki rzodkiewki była zupełnie inna niż ta wynikająca z przyprawy ras el hanout i to mi przeszkadzało. Kiedy już się w nią wgryzłam, dominowała wszystkie pozostałe smaki. A szkoda. Dodatkowy plus za ziarenka granatu. Uwielbiam je w daniach marokańskich, idealnie pasują z kuskusem, ale tutaj też wpasowały się idealnie. Danie bardzo, bardzo udane.
Cena: 27zł

  

Drugi wybór padł na danie z zupełnie innej półki. Linguine z krewetkami i cukinią. Krewetki przygotowywane na białymi winie z dodatkiem mięty i cukini startej na grubych oczkach. Bardzo smakowały mi krewetki. Były takie, jakie powinny być. Soczyste, sprężyste, aż przyjemnie chrupały pod zębami. Całość zasypana sporą porcją pecorino. Makaron oczywiście al dente, ale tego chyba nie muszę zaznaczać, bo wpadka z rozgotowanym makaronem w Dinette zdarzyć się nie może. Moja wyobraźnie nie obejmuje takiego scenariusza. Wszystkie składniki z osobna były idealne, razem właściwie też chociaż całość wydawała mi się... mdła. Może to nie jest odpowiednie słowo, bo oczywiście aromatów było sporo, ale brakowało mi odrobiny soli, może trochę czosnku do krewetek albo grubo mielonego pieprzu czy skórki startej z cytryny. Tak jakby całe danie oczekiwało na jeden pstryczek w nos, po czym stałoby się daniem idealnym. To taki maleńki niedosyt...
Cena: 26zł


Polecam Wam gorąco Dinette, na pewno Was nie zawiedzie. Po miejscach, w których nagminnie podaje się niedopracowane, nieświeże i zupełnie sztampowe dania, w tym małym bistro zregenerujecie swoje kubku smakowe. Czekam na Wasze wrażenia i na nowe menu nr 12.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Spaghetti vege. Pikantnie i aromatycznie.

Jeśli nie macie ochoty na mięso i chcecie odpocząć po weekendowym obżarstwie, to polecam Wam ten przepis. 


Składniki:
- spaghetti 100-125g na osobę
- pół cukini pokrojonej w cienkie talarki
- papryczka chili drobno posiekana ( ja użyłam żółtej średniej w skali ostrości)
- łyżeczka tymianku suszonego
- szalotka drobno posiekana
- oliwa z oliwek czosnkowa (opcjonalnie 1 ząbek czosnku)
- olej z pestek winogron
- sok z połowy cytryny

Cukinię podsmażamy na odrobinie oliwy czosnkowej aż lekko się zrumienią. Odkładamy na bok. 



Makaron gotujemy w lekko osolonej wodzie z dodatkiem oliwy.

Na patelnię dolewamy jeszcze 2-3 łyżki oliwy, łyżkę oleju i podsmażamy szalotkę z papryczką i tymiankiem. Na koniec wciskamy sok z cytryny i wrzucamy cukinię. 

Makaron odcedzamy pozostawiając trochę wody w kubeczku. Wrzucamy z powrotem do garnka wlewamy sos, podlewamy wodą z makaronu jeśli konsystencja będzie za gęsta. Wszystko mieszamy.

Podajemy i smacznego!

piątek, 9 sierpnia 2013

Przyjęcie firmowe - pomysły na "przekąszałki" i "lekkie napitki"

Weekend to idealny czas na spotkania z przyjaciółmi. Jeśli organizujecie imprezę u siebie w domu, wtedy warto mieć w zanadrzu kilka pomysłów na szybkie "przekąszałki" i atrakcyjne "napitki". 
W tym roku, już ładnych kilka tygodniu temu, organizowałam mały catering dla mojej firmy (Dekoszop) z okazji Nocy z Designem w Galerii Wnętrz Domar. Śmiało można przełożyć te przepisy z imprezy firmowej na spotkanie ze znajomymi. Wyglądało to mniej więcej tak: 



W związku z tym, że była to impreza firmowa i większość osób przyjechała samochodem, wybrałam lekki drink podawany jak poncz - w szklanej misce. 

Składniki:
- sangria i sok pomarańczowy w proporcji 1:1 (proporcjami można dowolnie żonglować;))
- pomarańcze, grejpfruty i cytryny pokrojone w plastry


Fajnym pomysłem na szybką przekąskę jest zrobienie Nachos z pastą. Ja nie miałam czasu, więc kupiłam gotowe nachos, a do tego zrobiłam szybką pastę z czerwonej fasoli.

Składniki:
- nachos
- puszka czerwonej fasoli
- łyżeczka czerwonej pasty curry
- szczypta curry
- szczypta kuminu
- olej - tyle, żeby uzyskać gładką konsystencję pasty
- kolendra - do dekoracji

Wszystkie składniki wrzucamy do malaksera lub ugniatamy ręcznie. Pastę nakładamy na nachosy i dekorujemy listkami kolendry.


Jeśli macie chwilkę czasu i ochotę na coś słodkiego i efektownego, to polecam Wam herbatki ciasteczkowe lub ciasteczka herbatkowe;) Przekonała mnie do nich Gosza Design . Pomysł jest prosty, bo z kruchego ciasta wycinamy herbatki i robimy dziurki, pieczemy. Ostudzone maczamy częściowo w czekoladzie. Możemy dołączyć ciekawe zawieszki. U mnie są to metki z logiem, ale z okazji urodzin mogłyby być np. rysunki tortu czy dynie na Halloween.

Przepis na ciastka kruche, z którego ja zawsze korzystam i uważam, że jest najcudowniejszy na świecie!

Składniki:
- 120g masła (temperatura pokojowa, ale niezbyt rozmiękczone)
- 3 łyżki cukru pudru
- 150g mąki pszennej
- esencja waniliowa - opcjonalnie

Wszystko zagniatamy, wykrawamy dowolny kształt ciasteczek i pieczemy ok. 15 - 18minut w 180stopniach.


Zdradzę Wam jeszcze jedną tajemnicę. To tajemnica mojej lodówki, w której studziłam czekoladę na ciasteczkach. Myślałam, że mam sporą lodówkę, ale ułożenie prawie 100szt ciasteczek w lodówce okazało się bardzo trudnym zadaniem logistycznym.

 

I tym pozytywnym akcentem kończę mój piątkowy post:) Życzę Wam dobrych i pysznych imprez.
Do później!


środa, 7 sierpnia 2013

Relaks w "Bułce z Masłem"

Popołudniowy relaks w przyjemnej klubokawiarni  "Bułka z Masłem". Bardzo dobra kawa, pyszne ciasto z jeżynami i cudowny ogródek. 



Wnętrze też ciekawie urządzone. Uwagę przykuwają mini kafelki w formie cegiełek i wzorzysty, zielony fotel przy wyjściu na ogródek. 



Ceny w "Bułce z masłem" są niskie jak na wrocławskie standardy, a już na pewno niższe niż w pobliskiej "Mleczarni".

Kawa biała -6zł
Kawa mrożona - 8zł
Brownie - 3zł
Ciasto z jeżynami - 8zł

A poniżej kilka zdjęć: