piątek, 27 grudnia 2013
Świąteczny prezent
Co dostaliście w tym roku? Jeden z moich prezentów był absolutnie wyjątkowy. To "Praktyczna Kuchnia" z 1959 roku. Ja zatapiam się w lekturze...
niedziela, 10 listopada 2013
Zupa najprostsza pod słońcem!
Kiedy nie macie czasu, a marzycie o gorącej i sycącej zupie, wtedy ten przepis jest idealny! Składniki są idealne dla dwóch osób.
Składniki:
- butelka soku pomidorowego (330ml)
- puszka fasoli czerwonej
- 2 ząbki czosnku
- pół małej cebuli
- łyżeczka słodkiej papryki w proszku
- natka pietruszki
- pieprz kajeński w proszku (do smaku)
- szczypta kuminu
- szczypta mielonego kardamonu
- łyżka oliwy z oliwek
W rondlu rozgrzej oliwę, wrzuć na nią przyprawy, cebulę i czosnek. Przesmaż chwilę. Dolej sok pomidorowy i fasolę. Gotuj przez 10-15 minut aż składniki się przegryzą. Jeśli będzie zbyt gęsta zawsze możesz podlać wodą.
I już! Smacznego;)
środa, 6 listopada 2013
Babski burger nie tylko dla kobiet!
Dlaczego babski? Bo zrezygnowałam z dużej bułki i sosu. Zamiast tego pojawiło się pieczywo pełnoziarniste i camembert light. Nie ma tez bekonu. Zbrodnia, wiem:) Ja też lubię klasyczne burgery, ale czasem wolę zjeść coś lekkiego i mniej tłustego. Oto moja propozycja na dziś.
Składniki:
- 100 g wołowiny mielonej (najlepiej zmielić samemu)
- dwie kromki pełnoziarnistego pieczywa
- 1 małe awokado
- 2 - 3 plasterki camemberta (ja użyłam tego o niższej zawartości tłuszczu)
- 2 - 3 plasterki ostrej papryczki
- sok z cytryny
- 1/3 łyżeczki musztardy Dijon
- kilka kropel sosu worcester
- szczypta tymianku (najlepiej świeży, ale może być suszony)
- solidna szczypta kuminu i czarnuszki
- sól i pieprz
- odrobina wody
- olej do smażenia
Awokado rozgniatamy na pastę i dodajemy sok z cytryny, sól i pieprz do smaku. Odstawiamy do schłodzenia.
Do zmielonej wołowiny dodajemy sos worcester, musztardę, tymianek, kumin, czarnuszkę, odrobinę zimnej wody i szczyptę soli i pieprzu. Nie za dużo, bo sos jest słony. Smażymy z obu stron na rozgrzanym oleju.
W piekarniku ustaw funkcję grill lub pieczenie od góry, włóż pieczywo i opiekaj przez chwilę.
Kiedy mięso jest gotowe wyłóż je na jedną kromkę, połóż papryczkę, camembert i zapiekaj przez chwilę aż ser się rozpuści. Teraz tylko dodaj pastę z awokado i przykryj drugą kromką chleba.
Smacznego zdrowego burgera:)
Składniki:
- 100 g wołowiny mielonej (najlepiej zmielić samemu)
- dwie kromki pełnoziarnistego pieczywa
- 1 małe awokado
- 2 - 3 plasterki camemberta (ja użyłam tego o niższej zawartości tłuszczu)
- 2 - 3 plasterki ostrej papryczki
- sok z cytryny
- 1/3 łyżeczki musztardy Dijon
- kilka kropel sosu worcester
- szczypta tymianku (najlepiej świeży, ale może być suszony)
- solidna szczypta kuminu i czarnuszki
- sól i pieprz
- odrobina wody
- olej do smażenia
Awokado rozgniatamy na pastę i dodajemy sok z cytryny, sól i pieprz do smaku. Odstawiamy do schłodzenia.
Do zmielonej wołowiny dodajemy sos worcester, musztardę, tymianek, kumin, czarnuszkę, odrobinę zimnej wody i szczyptę soli i pieprzu. Nie za dużo, bo sos jest słony. Smażymy z obu stron na rozgrzanym oleju.
W piekarniku ustaw funkcję grill lub pieczenie od góry, włóż pieczywo i opiekaj przez chwilę.
Kiedy mięso jest gotowe wyłóż je na jedną kromkę, połóż papryczkę, camembert i zapiekaj przez chwilę aż ser się rozpuści. Teraz tylko dodaj pastę z awokado i przykryj drugą kromką chleba.
Smacznego zdrowego burgera:)
"I znowu czas mnie nadgryzł, ten czas co ma zęby nieliche. A wszystko przez ten kaloryfer..."
Wiem, że lato skończyło się już wiele tygodni temu. Co ja mówię? To już jakieś dwa miesiące. Ale ja nadal nie mogę łagodnie wejść w ten szary świat za oknem. Brak słońca i ta cholerna zmiana czasu mają na mnie za duży wpływ. I nie chodzi mi o sam czas, bo mogę wstać wcześniej czy później. Nieważne. Tylko dlaczego ten dzień kończy się tak wcześnie? A to dopiero początek... Najkrótszy dzień w roku będzie dopiero 22 grudnia.
Brzmi to jakbym tragizowała bez powodu. Ale dlaczego przywilej zdołowania mają mieć tylko nastolatki? Jak sobie przypomnę ile zdołowanych dni miałam w liceum, to łącznie objęłyby pewnie 3/4 roku. Zatem oświadczam, że nie wyrosłam z chwilowego zdołowania. Zostawiam sobie to prawo jako oznakę, że nie jestem jeszcze tak stara jak mi się czasem wydaje. I tu dochodzimy do drugiego tematu, który tak okrutnie łączy się z jesienią - przemijanie. Powiało patosem - tfffu! Wiecie o co mi chodzi, prawda? Mniej więcej o to, o czym pisze Łona w swojej piosence "Kaloryfer". To właściwie jest "piosenka klucz" dla mojego nastroju. Poniżej kilka fragmentów. Nie wydają się Wam tak bardzo prawdziwa?
"Bo komu bije dzwon, temu bije dzwon
Mi jeszcze nie bije, ale perspektywy i tak mam blade
Bo najgorsze ma dopiero nadejść
Mi jeszcze nie bije, ale perspektywy i tak mam blade
Bo najgorsze ma dopiero nadejść
Kompletny upadek i przerwany Chocholi Taniec
Bo kaloryfer jest gorący - włączyli ogrzewanie
To nie jest miłe, nie jest dobrze, jest źle o tyle
Że przyszła jesień znowu, ja ją znowu przeoczyłem
I znowu czas mnie nadgryzł ten czas co ma zęby nieliche
A wszystko przez ten kaloryfer"
Bo kaloryfer jest gorący - włączyli ogrzewanie
To nie jest miłe, nie jest dobrze, jest źle o tyle
Że przyszła jesień znowu, ja ją znowu przeoczyłem
I znowu czas mnie nadgryzł ten czas co ma zęby nieliche
A wszystko przez ten kaloryfer"
"Ale żyłem z myślą, że jest jakoś późny sierpień może
Wczesny wrzesień, ale mimo wszystko lato w pełni
A tu jesień mi gruchnęła przez grzejnik
Taki wyrok bez sądu, bez prokuratorów
Następna jesień, strach pomyśleć która to już
Bez zapowiedzi, bez jednego słowa wcześniej
Szczecińskie Ciepłownictwo mnie doświadczyło tak boleśnie"
Wczesny wrzesień, ale mimo wszystko lato w pełni
A tu jesień mi gruchnęła przez grzejnik
Taki wyrok bez sądu, bez prokuratorów
Następna jesień, strach pomyśleć która to już
Bez zapowiedzi, bez jednego słowa wcześniej
Szczecińskie Ciepłownictwo mnie doświadczyło tak boleśnie"
I co? Prawda, że prawda?;)
A z resztą, posłuchajcie sobie:
Całe szczęście mój kochany M. zna mnie bardzo dobrze. Widział, że coś ze mną jest nie tak. Ah! Nie wspomniałam, że ten nastrój towarzyszy mi już ładnych kilka tygodni.A przy tym roztargnienie, "nie ogarnianie absolutnie niczego", mylenie, zawieszanie się. No i często wybuchający wk**w. Tak! Wiem, że to trudne do wyobrażenia sobie, ale JA piekąca pachnące ciasteczka i JA z piorunami nad głową, to ta sama osoba. Nie będę się dalej publicznie linczować. Ważne, że mój M. postawił diagnozę: "Jesteś zmęczona, brak dłuższego urlopu, musisz odpocząć". I jak tu nie słuchać męża?:) Z początku stawiałam się. "Nie, nie ma mowy! Sugerujesz, że coś robię nie tak? Jasne, dobra. Ty wiesz lepiej." Z resztą, sami wiecie, jakie złote zdania potrafią rzucić kobiety w takich momentach. Ja też niestety potrafię.
Pojechałam. Wybór padł na SPA Artus w Karpaczu. Wybrałam pakiet Stop Cellulit (żeby dobić się jeszcze bardziej). To był mój pierwszy samotny wyjazd weekendowy. I było dziwnie trudno. Zwłaszcza dla takiej osoby jak ja, która lubi rozmawiać, a same obserwacje bez możliwości zderzenia ich podczas rozmowy z drugą osobą są dla mnie trochę bez sensu. Posiłki jedzone w samotności też nie cieszyły. A przecież ja uwielbiam jeść! Całe szczęście, że plan dnia wypełniłam sobie zabiegami, basenem i sauną. I było świetnie! Wyciszyłam się. Naprawdę odpoczęłam i odprężyłam się. Zabiegi zadziałały, skóra jest wyraźnie gładsza. Przeczytałam prawie cały drugi tom Millenium. Kryminał to jednak najlepsza książka na urlop. U mnie były to tylko dwa dni. Trochę krótko, ale jak na tak krótki czas to wypoczęłam.
Wróciłam do domu, do pracy. Stęskniłam się za moim M. Za pracą trochę mniej. Mam plan, żeby częściej poświęcić czas na swoje babskie sprawy. Będę malowała paznokcie, goliła regularnie nogi (nie tylko do kolan!), eksperymentowała z fryzurami i robiła maseczki. Raz w miesiącu pójdę na peeling kawitacyjny, bo daje świetne efekty! Próbował ktoś z Was? Napiszcie jakie macie wrażenia i czy polecacie jakiś salon we Wrocławiu?
I jeszcze jedno postanowienie: szukam dobrych stron jesienno-zimowego okresu. Już niedługo sezon narciarski:)
Mam nadzieję, że nie zaraziłam Was zdołowaniem. A jeśli tak, to też super. Powrót do zdołowanych okresów licealnych. Powspominajcie, zapalcie świecę, wypijcie herbatę z cytryną i miodem i włączcie klimatyczną muzykę. Szukamy plusów!:)
Ps. Ale, żeby te plusy nie przysłoniły nam minusów!;)
niedziela, 27 października 2013
Sałatka z fasolą mung.
Brakuje Wam czasem pomysłu na lekką kolację? Ja mam często ten problem. Nie chcę jeść cały czas kanapek:]
Mam dla Was przepis na fajną sałatkę, którą można serwować z chipsami z szynki wędzonej lub w wersji wegetariańskiej.
Składniki:
- garść fasoli mung (znacznie zwiększa swoją objętość po ugotowaniu)
- mała papryka pomarańczowa lub czerwona (drobna kosteczka)
- ogórek szklarniowy (drobna kosteczka)
- mała cebula (drobna kosteczka)
- sok z połówki cytryny
- pół pęczka natki pietruszki (drobno posiekana)
- 2 łyżki sosu sojowego
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- świeżo mielony pieprz
- 6 plasterków szynki parmeńskiej (po 2 na osobę)
Fasolę ugotuj do miękkości w lekko osolonej wodzie. Ostudź ją. Szynkę smaż na suchej patelni aż powstaną "mięsne chipsy". Pozostałe składniki wymieszaj. Zostaw na 10min, żeby smaki przeniknęły się. Podawaj z "chipsami" i bagietką.
Smacznego!
czwartek, 24 października 2013
Budapeszt - kilkudniowa wycieczka
O Budapeszcie zaczęłam myśleć jakieś pół roku temu. Planowałam kilkudniowe jesienne wypady i zupełnie przez przypadek trafiłam na Dni Węgier na rynku, we Wrocławiu. Stoiska wyglądały tak kolorowo i pachniały obłędnie! Tam pierwszy raz spróbowałam langosza z czosnkiem i serem i z miejsca zapragnęłam pojechać do Budapesztu. Do domu wróciłam z toną ulotek, książeczek dla turystów, map i innych ofert.
Na początku chciałabym Wam przedstawić oczekiwania, z którymi wybrałam się do Budapesztu i później skonfrontować je z tym, czego doświadczyłam na miejscu. Przede wszystkim miałam wyobrażenie Budapesztu jako stolicy bardzo europejskiej. Chodzi mi o poziom rozwiniecie miasta, infrastruktury, podobieństwa do państw starej UE. Pamiętam wspomnienia mojej teściowej, która była tam w latach 80tych, kiedy Węgry były krajem daleko bardziej rozwiniętym niż Polska. Mnóstwo towarów w sklepach, restauracje, rozwinięta turystyka. Drugim moim wyobrażeniem była wizja kulinarnego raju, w którym znajdę ostrość, zapach i smak świeżych warzyw i cudowne węgierskie ciasta. To tyle celem wprowadzenia. Zacznijmy relację z podróży!
Do Budapesztu polecieliśmy samolotem z Warszawy (38zł/1 os. w obie strony). Z lotniska można bardzo łatwo dostać się do centrum. Wystarczy podjechać autobusem 200E (przystanek przy samym wyjściu z hali odlotów) i wysiąść na ostatnim przystanku. Bilet na autobus można kupić w automacie lub u kierowcy. Jest to jednocześnie pierwszy przystanek metra linii 3, którym możecie dojechać do centrum. Generalnie oznakowanie jest bardzo marne. Nie ma automatów biletowych na stacji, trzeba wejść na pierwsze piętro i tam pytać o kasę biletową. Nam pomógł przechodzień, który bez naszego pytania podszedł i zagadnął, czy nie potrzebujemy pomocy.
Metro w Budapeszcie jest dość stare, wagoniki, które kursują są jeszcze radzieckie, zniszczone. Przy kasownikach w metrze, przed schodami ruchomymi stoją zawsze dwie osoby o smutnych twarzach, które patrzą czy kasujesz bilet. Szczerze, to jest to bardzo nieprzyjemne. Monitoring rozumiem, ale po co stawiać dwóch facetów, którzy patrzą na każdego jak na potencjalnego przestępcę, który pojedzie na gapę?
Mieszkaliśmy w mieszkaniu wynajętym przez www.airbnb.pl. Kosztowało nas to 100zł/dobę w samodzielnym mieszkaniu blisko centrum (wszędzie chodziliśmy pieszo), z łazienką i kuchnią. Gospodarz - David, przemiły i pomocny.
Od razu zaczęliśmy zwiedzanie od porządnego obiadu w For Sale Pub, gdzie zjedliśmy fasolową zupę węgierską. Duża waza, dwie osoby mogą się najeść. Koszt - ok. 16 - 18zł. Ciekawy wystrój, gdzie na suficie i ścianach Klienci przyklejają karteczki z pozdrowieniami i wspomnieniami z Budapesztu. Na każdym stoliku są orzeszki ziemne, które można wcinać w oczekiwaniu na zamówienie. Łupinki wyrzucamy na podłogę:)
Piętrowa Hala Targowa (Vamhaz krt 1), a w niej owoce, warzywa, kiełbasy, słodycze, pieczywo, pamiątki - wszystko, czego turysta może zapragnąć. Na piętrze są też budki z jedzeniem. W czasie lunchu są tłumy. Nie jadłam tam, więc jak będziecie, dajcie znać:)
Kilka ujęć mostów, które są prawdziwą wizytówką Budapesztu. Wyglądają pięknie zarówno w dzień jak i w nocy.
Wybraliśmy się na Zamek. Sporo błądziliśmy, bo drogowskazów jest niewiele. Turyści w Budapeszcie nie mają łatwo.. Na swojej drodze spotkaliśmy ciekawą atrakcję. Jeśli chcecie zwiedzić zamek, można wejść na górę pieszo lub wjechać zabytkową kolejką (Budavari Siklo). Koszt pojedynczego przejazdu to 1000Ft, czyli ok. 14zł. Warto, bo widoki są piękne, kolejka zabytkowa, a siła w nogach przyda Wam się na dalsze chodzenie.
Sam Zamek to dla mnie wielkie rozczarowanie. Przede wszystkim dlatego, że jest tak stary jak Stare "Nowe" Miasto w Warszawie. Co więcej! Mury nadal powstają, bo spacerując w Muzeum Historycznym można przez okno podpatrzeń fachowców, którzy układają mur z kamieni.
Jak już wspomniałam, wybraliśmy się do Muzeum Historycznego, bo to nas najbardziej interesowało. Liczyliśmy na dużo informacji, ciekawe eksponaty i na to, że dzięki temu lepiej poznamy obywateli Węgier.
Niestety muzeum to wielka porażka. Wnętrza bardziej przypominają dom partii z tymi swoimi ścianami ze sklejki i granitowymi podłogami. A toalety? Lepiej nie wspominać. Eksponatów było bardzo niewiele, a jeśli pojawiło się już coś ciekawego to było wyeksponowane w taki sposób jak na poniższym zdjęciu.
I oczywiście żadnych napisów w języku angielskim. To jest węgierski standard niestety...
Polecam Wam za to gorąco Kościół Św. Macieja i Basztę Rybacką tuż obok. Kościół był kiedyś tureckim meczetem i zachowały się malowidła ścienne. Niesamowita i unikatowa sprawa. Obok Baszta Rybacka ze sporym fragmentem murów. Nie do końca wiadomo skąd pochodzi nazwa. Sama budowla wyróżnia się bielą kamienia i wspaniałym widokiem na panoramę Budapesztu. Wstęp do kościoła jest płatny (nie pamiętam ile, ale tańszy niż wstęp do muzeum - warto), a na basztę bezpłatny.
Wzgórze Gellerta - to kolejny punkt, który warto zaliczyć. Całe wzgórze jest parkiem. Można pospacerować, jest mnóstwo tras. Na wzgórzu widać monumentalny pomnik wyzwolenia Węgier przez armię radziecką. Dziwię się, że on nadal tam stoi i nie podzielił losu praskiego pomnika Stalina, który też górował nad miastem (Pragą). Świetnie opisuje to M. Szczygieł w książce Gottland. Tamten pomnik został zburzony przez Czechów w 1962r, a na jego miejscu stoi wielki metronom. Jest to też idealne miejsce do jazdy na deskorolce.
Po drodze zaszliśmy jeszcze do Sziklatemplom - kościoła wykutego w skale. Jedynego miejsca, gdzie jest dostępny audioguide w języku polskim. I to tylko dlatego, że jakaś polska fundacja współprowadzi to miejsce.
Pora na słodkości. Polecam Wam Cetral Cafe na Karolyi mihaly u.9, gdzie spróbujecie torcika węgierskiego albo ciastko Rakoczy ze szklanką kakao. Sama kawiarnia ma klimat, jakiego szukałam. Trochę art nouveau, trochę klimatu przedwojennych polskich kawiarni. Naprawdę warto. Ceny przystępne.
Kilka słów o dworcu i przejściach podziemnych. Tam znajdziecie powiew poprzedniej epoki. W przejściach podziemnych możecie natrafić na legowiska bezdomnych. I to nie osób, które na chwilę usiadły, żeby odpocząć. W niektórych miejscach przejścia podziemne są wręcz opanowane przez osoby bezdomne, które moją swoje materace czy koce rozłożone pod ścianami i widać, że tam po prostu mieszkają. Mocne zderzenie kiedy idziemy sobie w pięknym słońcu, podziwiamy widoki, schodzimy w dół, a tam dwie osoby leżą pod ścianami i krzyczą do siebie (w agresywny sposób), bo są po dwóch stronach przejściach.
A tak (poniżej) wyglądają przejścia pod dworcem. Coś Wam to przypomina?:] Mi pewien stadion, który już nie istnieje...
Dworzec na zewnątrz prezentuje się o wiele lepiej! Z resztą, zobaczcie sami...
Jeśli będziecie chcieli odpocząć od intensywnego zwiedzania, polecam Wam Wyspę Św. Małgorzaty. Popularne miejsce wśród mieszkańców Budapesztu. Zwłaszcza w weekend. Można tam wynająć rower lub nawet meleks i zwiedzić całą wyspę, która jest bardzo rozległa. Koniecznie spróbujcie "kurtoszkołaczy" (to spolszczona nazwa). Spotkać tu możecie dzieci grające w piłkę, mnóstwo osób uprawiających jogging, grupki młodych ludzi z winem czy całe rodziny na spacerze.
A tu ciekawostka. Pływający autobus:)
W okolicach Parlamentu natrafiliśmy na przedziwne miejsce. Bardzo sympatyczny skwerek z ławkami, kawiarenką, cudowną architekturą dookoła. W centralnym miejscu stoi obelisk z napisem "Chwała sowieckim bohaterom oswobodzicielom". Ogrodzony barierkami, żeby nie można było podejść za blisko. Obok ambasada amerykańska chroniona przez wysokie ogrodzenie z drutem kolczastym i dwóch wojskowych. Dziwnie, ale ładnie:/
W Budapeszcie popularne są małe knajpki z zupami w kubkach, które można wziąć na wynos. Pyszne!
Chcieliśmy zwiedzić też bazylikę, ale była zamknięta, bo na wieczór były zaplanowano uroczystości kanonizacji lub beatyfikacji. Nie orientuję się dokładnie. Fotka tylko z zewnątrz.
Jeszcze jedna wzmianka o jedzeniu, a przy okazji o Węgrach. Przez 3 dni kilka razy jedliśmy w knajpach, kawiarniach, budkach z jedzeniem. Spotkaliśmy sporo osób i tylko jeden kelner, w ostatnim miejscu, w którym jedliśmy, był miły, sympatyczny i uśmiechnięty. Ogólnie mam wrażenie, że turyści w Budapeszcie są odbierani trochę jak zło konieczne. Brakuje informacji czy drogowskazów. Miałam okazję poruszać się komunikacją miejską, codziennie chodziłam do sklepu po bułki na śniadanie i mam odczucie, że mieszkańcy Budapesztu nie sprawiają wrażenia sympatycznych i miłych osób. Oczywiście są wyjątki, ale na tyle nieliczne, że mogę wysnuć tezę o ich mało przyjaznej postawie... To moje subiektywne odczucie i nie chcę nikogo urazić. Takie mam niestety wrażenie W porównaniu chociażby z Pragą.
Na zdjęciu poniżej zestaw kiełbas (w tym kaszanka) i tradycyjne naleśniki z mięsem. Bardzo średnie, ale sycące;)
I słowo na zakończenie. Wyjazd ostatecznie uważam za udany. Kosztował mnie trochę nerwów, przez ciągłe remonty zrobiłam sporo dodatkowych kilometrów i spotkało mnie kilka niemiłych sytuacji. Ale Budapeszt i tak jest naprawdę pięknym miastem. I największą przyjemnością było po prostu spacerowanie ulicami, przegryzanie "kurtoszkołacza" i cieszenie się urlopem:)
PS. Kupujcie i próbujcie różnych kiełbas paprykowych. Są niedrogie i bardzo dobre!
czwartek, 17 października 2013
Budapeszt i ja!
Kochani, przez najbliższe dni jestem w Budapeszcie. Poniżej fotki z pierwszego dnia. Odezwę się po powrocie i przekażę pełną relację!;)
wtorek, 8 października 2013
Risotto dyniowe i roladka z grzybami
Ten przepis powstał z kilku eksperymentów i muszę nieskromnie stwierdzić, że jest genialny! Risotto można traktować jako samodzielne danie. Na wierzch proponowałabym tylko położyć kilka plasterków sera koziego, najlepiej rolady.
Na risotto dyniowe:
- dwie porcje ryżu do risotto (ok 80g/osobę)
- 1 mały ząbek czosnku
- 1 szkl. białego wina wytrawnego
- 100ml mleka kokosowego
- 1 łyżeczka startej skórki z pomarańczy
- płaska łyżeczka tymianku
- pół szklanki soku pomarańczowego
- 100 ml wody po moczeniu grzybów (grzyby przydadzą się do roladek)
- 6 łyżek pulpy dyniowej (przepis na nią znajdziesz tu)
- woda - tyle, ile przyjmie risotto:)
- 1 łyżka masła
- oliwa z oliwek
- parmezan
- sól i biały pieprz
Roladki z kurczaka:
- 1 pierś z kurczaka rozpita na cienki plater
- 2 plastry szynki mocno wędzonej (szwarcwaldzka, parmeńska itp)
- kilka grzybów suszonych (wcześniej namoczonych)
- mała szalotka drobno posiekana
- 1 ząbek czosnku pokrojonego w cieniutkie plasterki
- 1 łyżka startego parmezanu
- płaska łyżeczka masła
- świeżo mielony pieprz
- oliwa z oliwek
Polecam podawać je z risotto dyniowym. Równie pyszne byłyby z kaczą pęczak i świeżą natką pietruszki.
- 1 szkl. białego wina wytrawnego
- 100ml mleka kokosowego
- 1 łyżeczka startej skórki z pomarańczy
- płaska łyżeczka tymianku
- pół szklanki soku pomarańczowego
- 100 ml wody po moczeniu grzybów (grzyby przydadzą się do roladek)
- 6 łyżek pulpy dyniowej (przepis na nią znajdziesz tu)
- woda - tyle, ile przyjmie risotto:)
- 1 łyżka masła
- oliwa z oliwek
- parmezan
- sól i biały pieprz
Na patelni rozgrzewamy oliwę z czosnkiem, skórką pomarańczową i ryżem - smażymy aż się zeszkli. Wlewamy wino i gotujemy na średnim ogniu do odparowania i wchłonięcia. Teraz po kolei podlewamy następującymi składnikami (przed dodaniem kolejnego odczekujemy aż ryż wchłonie poprzedni płynny składnik): sok pomarańczowy, mleko kokosowe, woda z grzybów pulpę dyniową i wodę. Kiedy risotto jest już al dente, wsypujemy tymianek i doprawiamy białym pieprzem i solą. Przed podaniem dodajemy masło, wszystko mieszamy i gotowe. Na wierzchu odrobina parmezanu.
Roladki z kurczaka:
- 1 pierś z kurczaka rozpita na cienki plater
- 2 plastry szynki mocno wędzonej (szwarcwaldzka, parmeńska itp)
- kilka grzybów suszonych (wcześniej namoczonych)
- mała szalotka drobno posiekana
- 1 ząbek czosnku pokrojonego w cieniutkie plasterki
- 1 łyżka startego parmezanu
- płaska łyżeczka masła
- świeżo mielony pieprz
- oliwa z oliwek
Na patelni przesmażamy grzyby z szalotką, czosnkiem i oliwą. Rozkładamy szynkę, na nią pierś z kurczaka, posypujemy parmezanem. Układamy grzyby i masło oraz solidnie posypujemy świeżo mielonym pieprzem. Całość zwijamy w roladkę. Powinna się obyć bez wykałaczek, ale jeśli są potrzebne to śmiało:)
Pieczemy w piekarniku w temperaturze 190stopni przez 30minut.
Polecam podawać je z risotto dyniowym. Równie pyszne byłyby z kaczą pęczak i świeżą natką pietruszki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)