czwartek, 24 października 2013

Budapeszt - kilkudniowa wycieczka

O Budapeszcie zaczęłam myśleć jakieś pół roku temu. Planowałam kilkudniowe jesienne wypady i zupełnie przez przypadek trafiłam na Dni Węgier na rynku, we Wrocławiu. Stoiska wyglądały tak kolorowo i pachniały obłędnie! Tam pierwszy raz spróbowałam langosza z czosnkiem i serem i z miejsca zapragnęłam pojechać do Budapesztu. Do domu wróciłam z toną ulotek, książeczek dla turystów, map i innych ofert. 
Na początku chciałabym Wam przedstawić oczekiwania, z którymi wybrałam się do Budapesztu i później skonfrontować je z tym, czego doświadczyłam na miejscu. Przede wszystkim miałam wyobrażenie Budapesztu jako stolicy bardzo europejskiej. Chodzi mi o poziom rozwiniecie miasta, infrastruktury, podobieństwa do państw starej UE. Pamiętam wspomnienia mojej teściowej, która była tam w latach 80tych, kiedy Węgry były krajem daleko bardziej rozwiniętym niż Polska. Mnóstwo towarów w sklepach, restauracje, rozwinięta turystyka. Drugim moim wyobrażeniem była wizja kulinarnego raju, w którym znajdę ostrość, zapach i smak świeżych warzyw i cudowne węgierskie ciasta. To tyle celem wprowadzenia. Zacznijmy relację z podróży!


Do Budapesztu polecieliśmy samolotem z Warszawy (38zł/1 os. w obie strony). Z lotniska można bardzo łatwo dostać się do centrum. Wystarczy podjechać autobusem 200E (przystanek przy samym wyjściu z  hali odlotów) i wysiąść na ostatnim przystanku. Bilet na autobus można kupić w automacie lub u kierowcy. Jest to jednocześnie pierwszy przystanek metra linii 3, którym możecie dojechać do centrum. Generalnie oznakowanie jest bardzo marne. Nie ma automatów biletowych na stacji, trzeba wejść na pierwsze piętro i tam pytać o kasę biletową. Nam pomógł przechodzień, który bez naszego pytania podszedł i zagadnął, czy nie potrzebujemy pomocy. 
Metro w Budapeszcie jest dość stare, wagoniki, które kursują są jeszcze radzieckie, zniszczone. Przy kasownikach w metrze, przed schodami ruchomymi stoją zawsze dwie osoby o smutnych twarzach, które patrzą czy kasujesz bilet. Szczerze, to jest to bardzo nieprzyjemne. Monitoring rozumiem, ale po co stawiać dwóch facetów, którzy patrzą na każdego jak na potencjalnego przestępcę, który pojedzie na gapę?


Mieszkaliśmy w mieszkaniu wynajętym przez www.airbnb.pl. Kosztowało nas to 100zł/dobę w samodzielnym mieszkaniu blisko centrum (wszędzie chodziliśmy pieszo), z łazienką i kuchnią. Gospodarz - David, przemiły i pomocny.


Od razu zaczęliśmy zwiedzanie od porządnego obiadu w For Sale Pub, gdzie zjedliśmy fasolową zupę węgierską. Duża waza, dwie osoby mogą się najeść. Koszt - ok. 16 - 18zł. Ciekawy wystrój, gdzie na suficie i ścianach Klienci przyklejają karteczki z pozdrowieniami i wspomnieniami z Budapesztu. Na każdym stoliku są orzeszki ziemne, które można wcinać w oczekiwaniu na zamówienie. Łupinki wyrzucamy na podłogę:)





Piętrowa Hala Targowa (Vamhaz krt 1), a w niej owoce, warzywa, kiełbasy, słodycze, pieczywo, pamiątki - wszystko, czego turysta może zapragnąć. Na piętrze są też budki z jedzeniem. W czasie lunchu są tłumy. Nie jadłam tam, więc jak będziecie, dajcie znać:)


Kilka ujęć mostów, które są prawdziwą wizytówką Budapesztu. Wyglądają pięknie zarówno w dzień jak i w nocy.




Wybraliśmy się na Zamek. Sporo błądziliśmy, bo drogowskazów jest niewiele. Turyści w Budapeszcie nie mają łatwo.. Na swojej drodze spotkaliśmy ciekawą atrakcję. Jeśli chcecie zwiedzić zamek, można wejść na górę pieszo lub wjechać zabytkową kolejką (Budavari Siklo). Koszt pojedynczego przejazdu to 1000Ft, czyli ok. 14zł. Warto, bo widoki są piękne, kolejka zabytkowa, a siła w nogach przyda Wam się na dalsze chodzenie.


Sam Zamek to dla mnie wielkie rozczarowanie. Przede wszystkim dlatego, że jest tak stary jak Stare "Nowe" Miasto w Warszawie. Co więcej! Mury nadal powstają, bo spacerując w Muzeum Historycznym można przez okno podpatrzeń fachowców, którzy układają mur z kamieni. 

Jak już wspomniałam, wybraliśmy się do Muzeum Historycznego, bo to nas najbardziej interesowało. Liczyliśmy na dużo informacji, ciekawe eksponaty i na to, że dzięki temu lepiej poznamy obywateli Węgier.
Niestety muzeum to wielka porażka. Wnętrza bardziej przypominają dom partii z tymi swoimi ścianami ze sklejki i granitowymi podłogami. A toalety? Lepiej nie wspominać. Eksponatów było bardzo niewiele, a jeśli pojawiło się już coś ciekawego to było wyeksponowane w taki sposób jak na poniższym zdjęciu.


I oczywiście żadnych napisów w języku angielskim. To jest węgierski standard niestety...
Polecam Wam za to gorąco Kościół Św. Macieja i Basztę Rybacką tuż obok. Kościół był kiedyś tureckim meczetem i zachowały się malowidła ścienne. Niesamowita i unikatowa sprawa. Obok Baszta Rybacka ze sporym fragmentem murów. Nie do końca wiadomo skąd pochodzi nazwa. Sama budowla wyróżnia się bielą kamienia i wspaniałym widokiem na panoramę Budapesztu. Wstęp do kościoła jest płatny (nie pamiętam ile, ale tańszy niż wstęp do muzeum - warto), a na basztę bezpłatny. 



Wzgórze Gellerta - to kolejny punkt, który warto zaliczyć. Całe wzgórze jest parkiem. Można pospacerować, jest mnóstwo tras. Na wzgórzu widać monumentalny pomnik wyzwolenia Węgier przez armię radziecką. Dziwię się, że on nadal tam stoi i nie podzielił losu praskiego pomnika Stalina, który też górował nad miastem (Pragą). Świetnie opisuje to M. Szczygieł w książce Gottland. Tamten pomnik został zburzony przez Czechów w 1962r, a na jego miejscu stoi wielki metronom. Jest to też idealne miejsce do jazdy na deskorolce. 
Po drodze zaszliśmy jeszcze do Sziklatemplom - kościoła wykutego w skale. Jedynego miejsca, gdzie jest dostępny audioguide w języku polskim. I to tylko dlatego, że jakaś polska fundacja współprowadzi to miejsce. 



Pora na słodkości. Polecam Wam Cetral Cafe na Karolyi mihaly u.9, gdzie spróbujecie torcika węgierskiego albo ciastko Rakoczy ze szklanką kakao. Sama kawiarnia ma klimat, jakiego szukałam. Trochę art nouveau, trochę klimatu przedwojennych polskich kawiarni. Naprawdę warto. Ceny przystępne.


Kilka słów o dworcu i przejściach podziemnych. Tam znajdziecie powiew poprzedniej epoki. W przejściach podziemnych możecie natrafić na legowiska bezdomnych. I to nie osób, które na chwilę usiadły, żeby odpocząć. W niektórych miejscach przejścia podziemne są wręcz opanowane przez osoby bezdomne, które moją swoje materace czy koce rozłożone pod ścianami i widać, że tam po prostu mieszkają. Mocne zderzenie kiedy idziemy sobie w pięknym słońcu, podziwiamy widoki, schodzimy w dół, a tam dwie osoby leżą pod ścianami i krzyczą  do siebie (w agresywny sposób), bo są po dwóch stronach przejściach.
A tak (poniżej) wyglądają przejścia pod dworcem. Coś Wam to przypomina?:] Mi pewien stadion, który już nie istnieje...


Dworzec na zewnątrz prezentuje się o wiele lepiej! Z resztą, zobaczcie sami... 


Jeśli będziecie chcieli odpocząć od intensywnego zwiedzania, polecam Wam Wyspę Św. Małgorzaty. Popularne miejsce wśród mieszkańców Budapesztu. Zwłaszcza w weekend. Można tam wynająć rower lub nawet meleks i zwiedzić całą wyspę, która jest bardzo rozległa. Koniecznie spróbujcie "kurtoszkołaczy" (to spolszczona nazwa). Spotkać tu możecie dzieci grające w piłkę, mnóstwo osób uprawiających jogging, grupki młodych ludzi z winem czy całe rodziny na spacerze. 


A tu ciekawostka. Pływający autobus:)


W okolicach Parlamentu natrafiliśmy na przedziwne miejsce. Bardzo sympatyczny skwerek z ławkami, kawiarenką, cudowną architekturą dookoła. W centralnym miejscu stoi obelisk z napisem "Chwała sowieckim bohaterom oswobodzicielom". Ogrodzony barierkami, żeby nie można było podejść za blisko. Obok ambasada amerykańska chroniona przez wysokie ogrodzenie z drutem kolczastym i dwóch wojskowych. Dziwnie, ale ładnie:/



W Budapeszcie popularne są małe knajpki z zupami w kubkach, które można wziąć na wynos. Pyszne!


Chcieliśmy zwiedzić też bazylikę, ale była zamknięta, bo na wieczór były zaplanowano uroczystości kanonizacji lub beatyfikacji. Nie orientuję się dokładnie. Fotka tylko z zewnątrz.


Jeszcze jedna wzmianka o jedzeniu, a przy okazji o Węgrach. Przez 3 dni kilka razy jedliśmy w knajpach, kawiarniach, budkach z jedzeniem. Spotkaliśmy sporo osób i tylko jeden kelner, w ostatnim miejscu, w którym jedliśmy, był miły, sympatyczny i uśmiechnięty. Ogólnie mam wrażenie, że turyści w Budapeszcie są odbierani trochę jak zło konieczne. Brakuje informacji czy drogowskazów. Miałam okazję poruszać się komunikacją miejską, codziennie chodziłam do sklepu po bułki na śniadanie i mam odczucie, że mieszkańcy Budapesztu nie sprawiają wrażenia sympatycznych i miłych osób. Oczywiście są wyjątki, ale na tyle nieliczne, że mogę wysnuć tezę o ich mało przyjaznej postawie... To moje subiektywne odczucie i nie chcę nikogo urazić. Takie mam niestety wrażenie W porównaniu chociażby z Pragą.
Na zdjęciu poniżej zestaw kiełbas (w tym kaszanka) i tradycyjne naleśniki z mięsem. Bardzo średnie, ale sycące;)


I słowo na zakończenie. Wyjazd ostatecznie uważam za udany. Kosztował mnie trochę nerwów, przez ciągłe remonty zrobiłam sporo dodatkowych kilometrów i spotkało mnie kilka niemiłych sytuacji. Ale Budapeszt i tak jest naprawdę pięknym miastem. I największą przyjemnością było po prostu spacerowanie ulicami, przegryzanie "kurtoszkołacza" i  cieszenie się urlopem:)


PS. Kupujcie i próbujcie różnych kiełbas paprykowych. Są niedrogie i bardzo dobre!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz